top of page

23/07 - 11/08/2015

23 lipca 2015 · by monika · in psy

Wczoraj masa wrażeń…adopcja, podróż, spacer nad rzekę, kąpiel i na koniec własne posłanie…oj, jak dobrze mi się spało…cicho, spokojnie, nikt się nie kręcił, nikt nie szczekał. Chwilami to aż dziwnie się czułem  bo przecież przez 6 lat nie miałem prawie ani chwili spokoju…

A dziś dla odmiany, zostałem sam w domu. Znów jakoś dziwnie się czuję. 

Ona rano sobie gdzieś poszła, co prawda byliśmy najpierw na spacerze ale później nie chciała mnie zabrać. Mówiła ze musi iść do pracy czy coś takiego. On jeszcze ze mną został, dał miskę z chrupkami, wyprowadził na spacer, ale później też sobie gdzieś poszedł, też mówił że do pracy. Ciekawe co to ta praca?

Wiecie co, nie rozumiem tego, wczoraj zabierają mnie ze schronu a dziś zostawiają samego. Boję się. Drzwi zamknięte, okna zamknięte, a tak dobrze się zapowiadało. Co robić???

Kurcze, chyba trochę narozrabiałem. Jak wróciła, to drzwi nie mogła otworzyć, taki „porządek” zrobiłem. Nie powiem, trochę na mnie nakrzyczała. Ale co miałem robić? To wszystko ze strachu, że samego zamknęli mnie w domu. Skąd mogłem wiedzieć czy wrócą, czy może to nowy schron i nowa klatka, uwierzcie mi, bałem się jak diabli.

Przykro mi, że zrobiłem bałagan…więcej nie będę, nie gniewaj się…

2015-06-22-01.JPG

24 lipca 2015 · by monika · in psy

Od 1980 roku mieszkam z psami. Pierwsza byla Dianka. Czarny szczeniak kupony na rynku. Miała być cocker spanielem, wyrosła na psa pudlopodobnego  Druga byla Kajka, szczeniak kupiony z ogłoszenia znalezionego w gazecie. Była to czarna sznaucerka miniaturka. Gdy Kaja miała sześć lat, w moim życiu pojawiła się Gabi, szczeniak ze schroniska.

Trzy psiaki i każdy z innego „źródła”. Wszystkie trzy były z nami prawie od początku i do końca swojego życia. Mimo, to iż wychowywaliśmy je od małego, to wszystkie trzy niejedno w domu zmalowały. 

 

Uczyliśmy je wszystkiego, tego że kupkę i siusiu robią na dworze, że szarpanie nitek z dywanu czy wygryzanie pięt z butów, rozpruwanie poduszek czy kołder to rzeczy złe. Te szczeniaki, jak i dzieci uczyły się życia. My przy niech byliśmy…a jednak…

1999-05-26-02 działka.jpg
3 (2).jpg

Jednak zdarzało się, że po powrocie ze szkoły czy z pracy, do mieszkania nie dało się wejść, bo nóżka od szafki na buty była podgryziona, przez co była przechylona i zastawiała drzwi, które było ciężko otworzyć, że wykładzina była wygryziona i wyszarpana spod listwy przypodłogowej, że przedmioty z niższych półek zamiast na nich dalej się znajdować leżały poszarpane na podłodze, że były i podarte książki i gazety i papier toaletowy itd, itd…Każdy kto ma lub miał psa, to z pewnością te czy podobne ich wyczyny przerabiał 

Więc tym bardziej, o tym co wolno, a czego nie, skąd miałby wiedzieć pies ze schroniska, kto miał mu to powiedzieć, kto miał go tego nauczyć? Pies, który przypomnę spędził tam sześć długich lat. Przecież jego całym światem była klatka z metalowymi prętami. Jedyną rozrywkę jaką miał, to skakanie na budę i zeskakiwanie z niej. Ta klatka z budą były dla niego spacerniakiem, sypialną, jadalnią i toaletą jednocześnie. Dopiero po trzech latach tego wiezienia wyszedł na spacer, a po kolejnych trzech poszedł do domu…

Tego pierwszego dnia, gdy byłam w pracy, moje myśli były monotematyczne. Jak on da radę? Czy zrobi bałagan? Przyznaję szczerze, że już w chwili gdy nie mogłam otworzyć drzwi, zaczęłam obawiać się tego co zobaczę w środku. A nie mogłam ich otworzyć, bo na podłodze leżała przewrócona szafka i rozrzucone buty. Jednak, pobojowisko jakie zobaczyłam dalej, na chwilę zatrzymało obieg mojej krwi w organizmie… Owszem nakrzyczałam, ale i tłumaczyłam że tak nie wolno, że to jest złe zachowanie. On siedział ze zwieszonymi uszami i patrzył na mnie wzrokiem przepraszającym. Miał w swoich oczach tyle bólu i smutku, że to aż mnie się zrobiło głupio.

Po chwili poszliśmy na spacer. Myślałam o tym co zastałam w domu, o jego zachowaniu i doszłam do wniosku, że to nasza wina. To my nie sprostaliśmy zadaniu. W tej psiej głowie pewnie było…no tak, wzięli mnie z jednej klatki i wsadzili do drugiej, tylko nieco większej i lepiej urządzonej, po co oni to zrobili?

Musimy pamiętać, że przyjmując psa do domu, niezależnie od jego wielkości, wieku czy pochodzenia, musimy liczyć się z tym, że nie zawsze po naszym powrocie zastaniemy taki porządek jaki zostawiliśmy przed naszym wyjściem… Tym bardziej pies ze schroniska, starszy pies, który ma jakąś swoją osobowość (jakkolwiek to brzmi) jakoś ukształtowany charakter i temperament, zanim zrozumie że to jego dom, że jest tu bezpieczny, może czuć się bardzo niepewnie…

Nasz Axel szybko zrozumiał, że to jego dom. A do tego ma towarzystwo w postaci Samby…

2015-06-26-42.JPG


26 lipca 2015

JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

Chyba jak każde dziecko, a na pewno zdecydowana ich większość, marzyłam o psie. Najbardziej, to chciałam mieć psa Cywila.

Zanim Diana pojawiła się w domu, mama była bardzo przeciwna. Wiedziała, że posiadanie psa to nie tylko radość zabawy z nim, ale masa obowiązków, która w znacznej większości spadłaby na nią. Ja byłam małym kajtkiem chętnym tylko do zabawy, a nie do ścierania kałuż czy sprzątania kupek, a tato ciągle w delegacjach.

Jednak, gdy miałam 11 lat w domu pojawił się pierwszy pies. W trzecią sobotę lutego gdy po szkole poszłam do babci, przyszedł tato i mówi:

- Kupiłem ci psa – w ogóle nie chciałam wierzyć, przecież do mieszkania wszedł sam

- A niby gdzie ten pies? – Pytam zaciekawiona i błądzę wzrokiem na około niego – myślę sobie, może zostawił go przed drzwiami, a może został w samochodzie? Bo przecież, jak już to spodziewałam się owczarka.

- A tutaj – pokazuje na swoją kurtkę i zwinięty czarny szalik

- Przecież tam nic nie ma – mówię, jednocześnie z błyskiem w oku ale i niedowierzaniem.

Choć jednak miałam wrażenie, że coś pod kurtką się poruszyło. Niepewnie podchodzę do niego i oczom nie wierzę. Delikatnie, powolutku wyjmuje spod swojej rudej zimowej kurtki czarne zawiniątko. W tym czarnym szaliku jest malutki czarniutki piesek, z czarnymi oczkami, a konkretnie suczka. Byłam szczęśliwa. Szybko założyłam kurtkę, buty i wybiegłam za mamą, która wyszła zanim tatko przyszedł. Myślałam, że może jeszcze gdzieś ją dogonię, ale nie udało się.

Gdy po paru minutach wróciłam, psiakowi założyłam czerwoną kokardkę, a babcia dała jej mleko w głębokim, jak do zupy talerzu.

Tato kupując szczeniaka na rynku, pyta człowieka…

- Panie, a co to za rasa? – handlarz odpowiada:

- Proszę pana, wyrośnie z tego piękny cocker spaniel.

Wyrosła owszem piękna sunia, ale podobna do pudla. Była z nami 11 lat. Gdy 3 stycznia 1991 Dianka odeszła, w domu nagle zrobiło się bardzo cicho i bardzo smutno.

Mimo iż pies był kupiony dla mnie, to jednak Diana była psem mamy. To przecież mama dbała o jej pełną miskę z jedzeniem i wodą. Ja dopiero z czasem uczyłam się dbać o zwierzątko. Zanim minął czas kwarantanny i zanim nauczyliśmy by potrzeby fizjologiczne załatwiała na dworze, ścierałam kałuże, sprzątałam kupki, poprawiałam i sprzątałam posłanie, no i oczywiście się z nią bawiłam. Spacery należały do obowiązków nas wszystkich.

Po odejściu Diany, mama kategorycznie już nie chciała żadnego psa. Wszyscy bardzo płakaliśmy. A ja dalej marzyłam o owczarku. Marzyłam o psie dzielnym, odważnym. Dianka była cudowną przytulanką, ale wobec innych psów była bardzo bojaźliwa.

To ona (o czym wspominałam poprzednio) wygryzła pięty w wymarzonych lakierkach mamy. Przypomnę tylko, że w latach 80-tych ubiegłego wieku nie było to proste by takie buty kupić. To ona podgryzła nogę przy szafce z butami, to ona ściągnęła moje pluszaki z półki i zmieniła ich wygląd na nie do poznania  itd itd… mimo to, była z nami do końca i kochaliśmy ją…

i282600889649194943._szw1280h1280_.jpg

Niespełna dwa miesiące po tym, kiedy odeszła Diana, z wujem, w tajemnicy przed mamą kupiliśmy sznaucera miniaturkę. Mówię, że w tajemnicy, bo w czwartek mama wyjechała na trzy tygodnie do sanatorium, a już w niedzielę mieliśmy w domu psa. Króciutko, jak do tego doszło.

W zasadzie to wujo kupił, ja przecież marzyłam o owczarku. Nie chciałam jechać po sznaucera. Nie wyobrażałam sobie, że z takim sierściuchem będę chodzić na spacery. W naszej klatce mieszkał mały sznaucer i wyglądał brzydko, może to kwestia tego, że był trochę zaniedbany, że nie był strzyżony i dlatego jego sierść wyglądała okropnie. Nie wiem. W ogóle nie znałam się na psach i może stąd takie moje przypuszczenie, że sznaucer to brzydki pies. A miniaturka tym bardziej  przecież marzyłam o dużym psie.

Wcześniej wspominałam, że po śmierci Diany, mama nie chciała psa. Jednak już w sobotę wujo znalazł ogłoszenie w gazecie…sprzedam sznaucera miniaturkę… Gdy dzwoniłam w niedzielę, miałam cichą nadzieję, że głos w słuchawce powie, że ogłoszenie nieaktualne. Na moje (wtedy tak mi się wydawało) nieszczęście, głos powiedział, że została jeszcze jedna sunia.

Gdy dotarliśmy na Dąbrowę (dzielnica Łodzi) zobaczyć tego wypłocha, (bo tak o niej mówiłam), Gdy ona wyszła z pokoju, Gdy zobaczyłam te czarne oczy jak węgielki, zakochałam się od razu. Zapomniałam o owczarku.

1 (2).jpg
16 (3).jpg

Dla mamy była niesamowita niespodzianka. O psie dowiedziała się po powrocie z sanatorium, dopiero w chwili otwierania drzwi, gdy jakieś małe czarne stworzenie, głośno szczekające nie chciało jej wpuścić do mieszkania  Była zupełnym przeciwieństwem Diany. Na osiedlu była postrachem psów, szczególnie Dagi, średniej sznaucerki, której bardzo się bała nasza poprzednia sunia Diana. Wśród wielu właścicieli psów miała ksywkę „Jazgot”

„porządki” w domu też potrafiła robić  To ona przy drzwiach wejściowych wyszarpała wykładzinę spod listwy przypodłogowej, tak że znów nie można było otworzyć drzwi. To ona w piętnaście minut spruła jedną-trzecią dywanu. Oj, uczyła nas porządku. Buty, książki, gazety, to wszystko musiało być pochowane, bo jak nie, to po naszym powrocie można było tylko posprzątać i wyrzucić do kosza. Mimo wielu strat, mniejszych czy większych i ją kochaliśmy, i z nią było nam ciężko się pożegnać, i po niej płakaliśmy. Była uroczym dziarskim „Jazgotem”, psem któremu nie straszna była burza czy sylwestrowe petardy. To był mały wielki pies 

AXEL I SAMBA…DLACZEGO JEDNOCZEŚNIE DWA PSY?

Od początku wspominałam, że planujemy adoptować dwa psy. Szczerze, to mąż nieco sceptycznie był nastawiony do tego pomysłu. Jednak cieszę się, że moja teoria sprawdziła się.

Pierwsza myśl była taka, że najpierw będzie jeden pies. I dopiero gdy go ogarniemy, tzn, dopiero wtedy gdy pies będzie znał swoje imię, będzie wiedział że jesteśmy jego opiekunami i będzie czuł się bezpiecznie w domu, że będzie wiedział co dobre a co złe, to dopiero wtedy pomyślimy o drugim. Jednak im dłużej rozmawiałam z wolontariuszką w Łodzi, tym bardziej utwierdzałam się w myśli, że oba psy muszą być adoptowane jednocześnie.

W przypadku, gdy wzięlibyśmy jednego psa i za dwa, trzy a może i więcej miesięcy przyprowadzilibyśmy drugiego, to mogłoby się tak zdarzyć, że ten pierwszy z zazdrości, dominacji i pewności siebie, po prostu nie wpuściłby do domu drugiego. Może i wtedy też pojawiłby się lęk u psa…o, przyprowadzili nowego…co ja złego zrobiłem?…pewnie znów trafię do schroniska… 

2015-07-01-12.JPG
2015-07-03-35.JPG

I mimo iż ten pierwszy z nami już był jakiś czas, to mógłby poczuć się niepewnie, mógłby zamknąć się w sobie… Czy tak by było, nie wiem, tak tylko przypuszczam. To przecież my ludzie, jesteśmy egoistami, my nie lubimy konkurencji i dlatego podejrzewam, że pies, tym bardziej taki ze zwichrowaną przez życie psychiką, właśnie w takiej sytuacji mógłby poczuć się źle.

U nas i tak była chwila, że Axel był sam. Samba przyszła po trzech dniach jego pobytu u nas. Przez te trzy dni, to on był jeszcze bardzo oszołomiony nową sytuacją, pewnie jeszcze nie wierzył, w to że można żyć inaczej, lepiej… Chociaż przypomnę, zachował się jak dżentelmen, oddał jej swoją poduszkę, a sam leżał pod szafką ze śmieciami 

Pani Kasia, wolontariuszka z Marmurowej, popierała mnie w tym pomyśle. To z nią umówiłam się i spotkałam, by pochodzić i pooglądać psy. W ręce ściskałam karteczkę, na której miałam wypisane psiaki, ich numery i miejscówki. Psy, którymi byłam zainteresowana, przecież żadnego nie znałam. Widziałam tylko ich zdjęcia i opisy na stronie schroniska, to wszystko. Przypomnę, miały być dwie sunie, wyszło nieco inaczej 

Pani Kasia okazała się profesjonalistką w tej dziedzinie. Potrafiła o wielu psach dużo powiedzieć. Co więcej, potrafiła doradzić czy wręcz odradzić psa, wiedząc (ale nie widząc i nie znając) że szukamy towarzystwa dla „Celestynki” Oczywiście, że za żadnego psa nie mogła ręczyć, ale starała się. Mimo wszystko obawialiśmy się tego, czy psy zaakceptują siebie nawzajem.

Pani Kasiu, wielkie dzięki, psiaki dobrane są wręcz wzorowo…

AXEL I SAMBA…DLACZEGO DWA PSY JEDNOCZEŚNIE

30 lipca 2015

Kontynuując wątek, dlaczego dwa psy jednocześnie…otóż myślę, że w domach, gdzie pies jest od szczeniaka problemu dominacji raczej nie ma. Pies od maleńkości zna dobre życie, jego brzuszek zawsze jest pełny, a jego micha jest regularnie napełniana, ma trzy cztery spacery dziennie (może i ma ogród) no i fotel czy kanapę do dyspozycji.

Myślę, że często taki domowy pies wręcz z radością przyjmuje drugiego.

 

Wtedy gdy w naszym domu była Kajka, rodzice przygarnęli na działkę opuszczoną sunię. Jej właścicielka zmarła i bida została sama na swoim podwórku. Kajka przyjęła ją z otwartymi psimi ramionami. Po zachowaniu naszego psa widać było, iż jest zadowolona, miała towarzystwo. Sprawdziło się to, że w ogródku powinny być dwa psy, duży, by robił wrażenie, a mały by narobił hałasu, a hałas, to Kajka akurat potrafiła robić 

 

Termin zabrania psa ze schroniska w Łodzi był ustalony. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, który to będzie pies...Amor czy Mila...Mila czy Amor.

Proszę, uwierzyć mi, nigdy nie miałam większego stresa, niż ten jaki miałam w chwili gdy jechaliśmy na Marmurową. Mieliśmy przecież już podpisaną umowę adopcyjną na Adelę, mieliśmy umówiony termin jej zabrania ze schroniska. I tak naprawdę w ciemno decydowaliśmy się na psa w Łodzi. A co jeśli wybrany przez nas pies, nie spodoba się „Celestynce”?

2015-07-07-09.JPG
2015-07-23-07.JPG

Mimo iż prawie przez całe życie byłam z psami, to zawsze te psy były od małego, zawsze mogłam mieć wpływ na ich wychowanie. Tak naprawdę, o wielu rzeczach, zdaliśmy sobie sprawę dopiero jak psy znalazły się w domu…

 

Lęk separacyjny…co to jest…nigdy nie zadawałam sobie takiego pytania…bo nie musiałam, że dorosły pies może załatwiać się w domu…a skąd…nigdy taka myśl nie przyszła mi do głowy, bo moje psy przestały siusiać w domu długo przed tym zanim osiągnęły dorosłość…itd.

 

Nasze psy zdecydowanie różnią się nie tylko wyglądem czy płcią, ale bardzo bardzo różnią się charakterem. Są jak biały i czarny, jak mokry i suchy, jak woda i ogień…itd ale oba są kochane 

 

Wiele osób mówiło do nas, że jesteśmy odważni, że zdecydowaliśmy się na dwa psy ze schroniska. Im więcej padło takich zdań, tym bardziej myślę, że może i rzeczywiście to była odważna decyzja, ale chyba jednak była bardziej trudna. Trudno jest wybrać jednego psa spośród 300-400 innych. Krótko mówiąc, decyzja może i była trudna, może i odważna, ale była właściwa, nie żałujemy jej…

JAK PIES DOSKONAŁY ZNALAZŁ SIĘ W MOIM ŻYCIU… GABI

31 lipca 2015

Gabi, mimo iż tylko chwilkę swego życia spędziła w schronisku, to od początku do końca przez życie przedzierała się przebojem.

Pamiętam dokładnie, że to był ciepły słoneczny dzień, piątek 7 maja 1999 roku. Gdy wychodziłam ze szpitala, bo tam pracowałam, nawet bez chwili wahania wsiadłam do samochodu i pojechałam na Marmurową, do łódzkiego schroniska.

Spacerowałam między boksami, szukałam niedużej suni w odpowiednim wieku, tzn około półtora roku może dwóch lat, jednocześnie niezbyt wysokiej. Jedyny piesek, który zwrócił moją uwagę owszem, miał dwa lata, nie był wysoki, był pięknie kudłaty i miał piękne oczy, ale okazało się, że to samiec, a samca do domu zabrać nie mogłam. U nas były sunie. W domu u mamy i wuja była Kajka, na działce też mieszkała piękna sunia, którą rodzice,  przygarnęli, gdy zmarła jej opiekunka. Siłą rzeczy musiała to być suczka, by w razie cieczki u którejś z nich nie było „nieszczęścia”.

Wtedy nie sterylizowało się suk, ani nie kastrowało psów, tzn robiło się to ale bardzo rzadko, była to dość kosztowna sprawa. A poza tym uważam też, że dziewczynki są bardziej związane ze swoimi opiekunami niż chłopcy.

 

Szłam już troszkę zrezygnowana, bo tak bardzo pragnęłam psa. I zobaczyłam, że przed budynkiem administracyjnym stoi wielki kojec, a w nim kilkanaście malutkich szczeniaczków. I jak zaplanowałam, tak uczyniłam.

 

Tego dnia spełniłam swoje marzenie i do domu wróciłam z psem. Co prawda miał to być piesek, który swoje potrzeby fizjologiczne załatwia już poza domem, któremu wyrosły już stałe zęby i nie kłuje ząbeczkami jak igiełkami, który nie pruje dywanów, nie niszczy pantofli czy innych butów, które znalazł na swojej drodze, tak jak robiła to Kajka, i który szczenięce miesiące ma już dawno za sobą. 

Do domu przyniosłam znów malutką kuleczkę. Tym razem kuleczka nie była cała czarna. Grzbiet owszem był czarny, na piersi wielki biały krawat, a łapy miała w kolorze jasnego biszkoptu przechodzącego w coraz ciemniejszy aż do koloru podpalanego brązu. Oczywiście była dziewczynkę.

1999-05-07-01 w domu.jpg
1999-05-20-08 działka.jpg
1999-05-15-01 w domu (2).jpg

Zaborczość i determinacja tego maleństwa była odwrotnie proporcjonalna do jej gabarytów.

Od pierwszej chwili, gdy mnie zobaczyła pokazywała kto rządzi w kojcu, pokazała, że ma charakter. Otóż dziewczyna miała silne poczucie, iż to ja mam być jej opiekunem. To ona przeganiała inne szczeniaki, które próbowałam wyjąć z kojca, to ona sama weszła mi w ręce.

Szukałam przecież małego psa. Szczeniaki, które wybierałam okazywały się samcami, ona nie dawała za wygraną, przepychała się ponad pozostałymi.

Owszem, szukałam dziewczynki, ale nie chciałam jej wziąć, bo po łapkach widziałam, że wyrośnie, co najmniej na psa średniego wzrostu, a przypominam, że ustalenia z babcią były nieco inne.

Jednak, gdy po raz trzeci miałam ją na rękach, kiedy to już ona sama, swoimi malutkimi pazurkami trzymała się mojego swetra, kiedy z taką ufnością patrzyła mi w oczy, to nie miałam sumienia by po raz trzeci odłożyć ją do kojca i już bez cienia wątpliwości powiedziałam do niej:

- Ok, jak tak bardzo chcesz iść ze mną, to chodź. Pamiętaj, sama tego chciałaś...

Radość tego szczeniaka była przeogromna. Lizała mnie po twarzy, po szyi. Nie mogłam zapanować nad ekspresją jej emocji.

 

W biurze dopełniłam wszelkich formalności i zabrałam ją do samochodu, tam czekało przygotowane pudełko do transportu wyłożone kocykiem, na którym ją położyłam i pojechałyśmy najpierw do mamy. Po drodze jednak myślałam:

- Ciekawe, co babcia na to powie. W sumie dziś jesteś mała, a miałam przynieść małego psa, a jak wyrośniesz, to powiem, – skąd mogłam wiedzieć, że będziesz taka duża 

 

Tego dnia zaczęła się moja piękna przygoda z moim cudownym psem. Zawładnęła moim życiem i moim sercem na piękne piętnaście lat i sześć miesięcy. Do dziś jestem mocno przekonana, że to ona mnie wybrała, i później, jak się okazało, to ona też wybrała swoje imię…

AXEL I SAMBA NA WAKACJACH…

3 sierpnia 2015
ax.jpg

Axel i Samba…Kochani, jesteśmy na wakacjach…pierwszych w naszym życiu…czy pamiętacie swoje pierwsze wakacje? te beztroskie zabawy?…słońce plaża i morze…wow…
Odezwiemy się niebawem, a głównie to z powodu, że mamy cholernie słaby internet, a często wcale go nie mamy. Wrażeń i zabawy mamy co nie miara…niedługo opowiemy i o wakacjach i o tym jak przeżyliśmy pierwszy miesiąc z dala od schronu…a teraz, serdecznie pozdrawiamy i buziaki ślemy…

sam.jpg

AXEL I SAMBA SZYKUJĄ SIĘ DO WYJAZDU NAD MORZE…

9 sierpnia 2015

Kochani, jak już wiecie byliśmy na wakacjach, pierwszych w życiu wakacjach. Pojechaliśmy nad morze, do Gąsek.

 

Przed wyjazdem, to i w domu i na działce trwało jakieś dziwne zamieszanie. Jakieś szykowanie, pakowanie. To z szafy wyciągają sterty ubrań, to znów część chowają i wyciągają następne. Kurcze, po co te Człowieki to robią? Czy nie można wyjąć konkretnych rzeczy, spakować do torby i zakończyć temat? Nie, kręcą się w te i z powrotem. Aaa my sobie leżymy i patrzymy. Mamy tylko nadzieję, że w tym zamieszaniu, które powstało, to nie zapomną o nas. Co prawda nie wiemy co to jest MORZE, ale nie chcemy tu zostać sami, chcemy jechać z nimi.

Samochód zapakowany po dach, na tylnej kanapie nasze poduszki i kocyk. Klawo. Jedziemy. Samochód, to ja akurat lubię, a i Samba chyba też polubiła, bo teraz to ona już pierwsza chce do niego wsiadać.

Jejkuś, jak sobie przypomnę jakie z nią były cyrki żeby wsiadła do samochodu. Dwóch Człowieków musiało z nami być by Lady raczyła przekroczyć próg auta. Jeden trzymał mnie na smyczy bym zaczekał, a drugi często ze łzami w oczach błagał by ona wsiadła. Nie było to proste, bo i na ręce nie dała się wziąć. A jak już udało się by wskoczyła, to z jednej strony wsiadała, a z drugiej chciała wysiadać. Zatrzymywał ją pas, do którego była przypinana. Gdy Człowiekom udało się nas zapakować do środka, to ja, mimo iż jestem dwa razy większy, musiałem zwinąć się w najmniejszą kuleczkę jaką potrafiłem, bo Damesa zajmowała prawie całe tylne siedzenie. Okropność. Niby taka delikatna, ale charakterek to ona ma…

 

Dziś wszyscy mamy nadzieję, że ten rozdział mamy już za sobą. Teraz, w samochodzie każdy z nas ma sporo miejsca, w czasie drogi zamieniamy się miejscami, a gdy śpimy, to potrafimy przytulić się do siebie…

obok siebie.jpg
miska.jpg

Podróż była dość długa, ale nasze Człowieki zadbały by nas nie męczyła. Po drodze, w lesie mieliśmy postoje, czyli przerwy na rozprostowanie nóg, toaletę i wodę.

Gdy dojechaliśmy, poszliśmy na dłuuuugi spacer i poszliśmy nad TO morze. Wow, ale dużo wody! Jak okiem sięgnąć, to woda, woda i jeszcze raz woda no i piasek. Piasek, to może i fajny, taki mięciutki, ale woda, jakaś taka wzburzona. Nie wiem czy mi się tu spodoba. Jak patrzę na Sambę, to widzę, że i ona jest podobnego zdania. Chłodno tu, wieje i te fale tak hałasują…a ja nie lubię hałasu...

Nie wiem, czy na działce nie było lepiej. Cisza, spokój, zielona trawka i duuuża niebieska miska wody 

AXEL I SAMBA I ICH POBYT NA WAKACJACH…

11 sierpnia 2015

Tak jak wcześniej wspominałem, jazda samochodem jest już dla nas przyjemnością. Wystarczy, że otworzą drzwi, a my szybko wskakujemy, zajmujemy nasze miejsca i jesteśmy gotowi do drogi.

A że  pierwsze dni były pochmurne i nieco deszczowe, to dużo czasu spędziliśmy na wycieczkach do pobliskich miejscowości.

Przy okazji pobytu w tych miejscach zauważyliśmy, że bardzo nie lubię tłoku, nie lubię gdy jest głośno. Staję się wtedy mocno pobudzony i bywają chwile, że ciężko utrzymać mnie na smyczy. Bo gdy widzę innego psa, to po prostu puszczają mi nerwy i mam ochotę go obszczekać.

sami.jpg
ręka.jpg

Nie myślcie od razu, że jestem agresywny, nie, nie jestem. Owszem, rwę się na smyczy, szczekam i zęby pokazuję, ale nie po to żeby gryźć, chcę tylko nastraszyć i pokazać, że to ja jestem panem sytuacji.

Sambie, to ani hałas ani tłum nie przeszkadzają. Ona jest spokojna, idzie sobie kroczek za kroczkiem, powącha kwiatki, poskubie trawkę i nie zwraca uwagi na otaczający ją świat.

 

Jeśli już, to prędzej ją coś przestraszy niż zdenerwuje. To rzeczywiście oaza spokoju. Czasem żałuję, że ja tak nie potrafię 

Psy generalnie są wspaniałe, ich temperamenty się uzupełniają, ona spokojna acz płochliwa, a on pozytywny wariat.

bottom of page