top of page

09/07 - 22/07/2015

9 lipca 2015 · by monika · in psy

Jak wcześniej wspominałem, w Łodzi na ul. Marmurowej 4, zameldowałem się 6 czerwca 2009 roku…kiedy to było, ano dawno dawno temu. Od tego dnia minęło aż 2206 dni. 2206 dni za kratami, i za co? za niewinność, za to że nikt mnie chciał, za to że błąkałem się po ulicach, często głodny i spragniony. Z drugiej strony, to ciekawe co by ze mną się stało gdybym tu nie trafił, może już by mnie nie było…

99327518 (Copy).jpg
IMG_7318(1) (Copy).JPG

A w schronie gdyby nie dziewczyny, czyli wolontariuszki, które poświęcały mi swój czas, to też nie wiem co by ze mną było. Pewnie bym już dawno zdziadział do reszty i nic by mi się nie chciało.

 

Siedziałbym wciśnięty w kąt i czekałbym na koniec. Przecież na pierwszy spacer wyszedłem dopiero po trzech latach. Ale dzięki opiece Sylwii, Kasi, jednej Ani, drugiej Ani, które wyprowadzały mnie na spacery, zajmowały się mną, to ten czas jakoś płynął. Dziewczyny reklamowały mnie jak mogły. Niestety, ciągle nie było na mnie chętnych. Jedna z Ań, to nawet na facebooku wydarzenie o mnie zrobiła. Pozowałem do zdjęć i na Walentynki i na Dzień Kobiet, szalałem w trawie, bawiłem się z Nutą, Bonnie i dostojną rudą Malmą.

Ciągle nic i nic, a jednak ciągle wierzyłem, że gdzieś jest ktoś, kto może jeszcze nie wie, że mnie chce, wierzyłem i czułem, że ktoś po mnie przyjdzie.

A TERAZ DZIEWCZYNY, CZAS SIĘ WRESZCIE POŻEGNAĆ. NIE ZAPOMNĘ WAS. BARDZO DZIĘKUJE ZA OKAZANE MI WSPARCIE I UCZUCIE. SYLWIA, DZIĘKUJĘ ZA PIERWSZY SPACER I NASTĘPNE, OD CIEBIE WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO. TY PIERWSZA WZIĘŁAŚ MNIE POD SWOJĄ OPIEKĘ, ZAŁATWIŁAŚ BEZPIECZNĄ MIEJSCÓWKĘ Z SUNIĄ I ROZPOCZĘŁAŚ MOJĄ  SOCJALIZACJĘ. DZIŚ PRZYSZLI PO MNIE CZŁOWIEKI I ZABIERAJĄ DO DOMU…WIĘC SAME ROZUMIECIE…WIECIE, ŻE DŁUGO CZEKAŁEM NA TEN DZIEŃ…NIE MARTWCIE SIĘ O MNIE…BĘDĘ PISAŁ I SŁAŁ FOTY…KOCHAM WAS...AMOR

IMG_6135 (Copy).JPG

10 lipca 2015 · by monika · in psy

W pewną ciepła majową sobotę przyszli i zabrali mnie na spacer. Nie wiem czy byłam z tego powodu szczęśliwa. Zabrali to i poszłam, aczkolwiek bardzo się opierałam. Poszliśmy do lasu.

Początkowo szła z nami Magda wolontariuszka, ale szybko nas zostawiła i dalej szliśmy w trójkę. Trochę się wyrywałam, lekko szarpałam za smycz. Szli ze mną bocznymi ścieżkami bym nie spotykała się z innymi psami, których sporo było na spacerze.

Bo jak wiecie, sobota jest u nas dniem spacerów. Przyjeżdżają wolontariusze i niektórych z nas zabierają do lasu.

18424_745905815507803_399705357945814136
10390169_745905638841154_867153926463179

Był i taki moment, że trochę dałam im popalić. Zaczęłam się mocno szarpać, ciągnąć, aż prawie piruety w powietrzu kręciłam. Widać było po minach, że ich trochę przestraszyłam. Ale ona nie dała za wygraną.

Spokojem i czułym głosem uspokoiła mnie, zaczęła głaskać i powoli czesać, a czesanie to ja akurat lubię. Później było już tylko lepiej.

Najpierw on mnie prowadził, później ona, później znowu on. Słyszałam jak zaczęli rozmawiać o ewentualnej mojej adopcji. Mówili, że jestem do okiełznania ale i że potrzeba na to czasu.

Odprowadzili mnie do schronu, a tam usłyszeliśmy że już zaczynali się o nas martwić bo byliśmy tak baaardzo długo na spacerze.

 

Przypomniało mi się, jak kilka tygodni wcześniej była tu pierwszy raz, sama. Miała mnie na swojej liście, tak samo jak

Białą, Sarę, a i z tego co zauważyłam nawet z Wierą była na spacerze.

Wychodząc ze schroniska nie złożyła żadnych deklaracji. Mówiła nawet, że chyba nie jest gotowa na nowego psa. Mówiła, że w listopadzie odeszła jej sunia, z którą była prawie 16 lat. Słyszałam jak troszkę o niej opowiadała. Pokazała wolontariuszce nawet jakieś zdjęcia.

Mówiła, że nie może pogodzić się z odejściem psa, bo w tym psie było jeszcze dużo radości, że miała błysk w oczach i niesamowitą chęć do życia. Zaatakował ją rak. Miała guza śledziony, zaatakowaną wątrobę. Weterynarze, mimo jej próśb i błagań nie chcieli psa wybudzić. Powiedzieli, że jeśli dziś ją wybudzą, to w tym stanie w którym jest, będzie umierać w cierpieniu i bólu i umrze z głodu.

Z miłości do swojego psa zgodziła się na eutanazję.

Do doktor Ewy mówiła, że nigdy więcej żadnego psa, że żaden pies nie zastąpi Gabi, że Gabi była psem doskonałym, więc skąd ta zmiana? Co się stało, że zaczyna zastanawiać się nad adopcją, i że chce mnie, psa zupełnie innego niż tamten?

2009-04-04-05 krynica.jpg

12 lipca 2015 · by monika · in psy

Pewnego wieczoru jej mąż wracając z pracy, dzwoni i mówi:…mam problem, od dłuższego czasu idzie za mną pies. To suczka, skądinąd bardzo ładna. Nie wołałem jej, a ona wokół mnie ciągle kręci ósemki. Widać, że to zadbany pies, ma łańcuszek na szyi. Nie wiem co robić. – jak będziecie pod blokiem, zadzwoń, zejdę do was.

I co, nie minęło pięć minut i mąż dzwoni…jesteśmy pod blokiem…

Poszła do nich. A tam piękna młoda bokserka. W pierwszej chwili lekko nieufna, ale za moment już je chrupki z jej ręki. Ku ich zaskoczeniu wbiega na teren posesji, prowadzi do klatki, a w klatce, jakby była u siebie, prowadzi pod drzwi ich mieszkania.

DSC_1510 (Copy).JPG
DSC_1487 (Copy).JPG

Ten wieczór w ich domu wyglądał zupełnie inaczej niż wieczory przez ostatnie pół roku. Wszędobylski pies zajrzał wszędzie gdzie się dało. Miską z chrupkami szorowała po całej kuchni, a trakcie picia, pół wody rozchlapane wokół miski. Łóżko, kanapa, fotel nie stanowiły problemu. Położyć się na dywanie, wyjść na balkon, zakręcić się za ogonem, zrobić susa na kanapę, rozrzucić poduszki…wielka frajda. A oni…nie nadążają za nią patrzeć, nie nadążają poprawiać dywanu, poduszek, ścierać rozlanej wody. To istny tajfun jaki przechodzi przez ich mieszkanie.

Rano oboje zgodnie mówią, że jeśli nie znajdą właściciela, to pies w domu zostanie i będzie miała na imię Etna.

Następnego dnia znalazł się właściciel. Mimo, że pies w ich domu był przez 17 godzin, to znów poczuli smutek i pustkę. W chwili gdy „tajfun” przechodził przez ich mieszkanie, ona nie miała czasu nawet pomyśleć czy wyobraża sobie innego psa w koszyczku czy na kocyku. Pies wpadł do mieszkania, zamieszania narobił i….wrócił do domu. A im dał do myślenia. Efekt był taki, że następnego dnia przyszli do schroniska i wzięli mnie na spacer.

Uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To tak jakby Gabi wysłała bokserkę z misją, po to by przestali się smucić, a szczególnie ona i żeby uratowali jakieś psie życie.

Twój najlepszy Przyjaciel pożegnał się z Tobą i odszedł po Tęczowym Moście do Ogrodu Psiej Szczęśliwości. Był przez Ciebie kochany i kochał Ciebie. Był najwspanialszym, najpiękniejszym i najmądrzejszym psem. Może widziałeś jak cierpiał i cierpiałeś wraz z nim z bezsilności. I może powiedziałeś sobie ”Nigdy więcej takich cierpień i nigdy nie będzie drugiego takiego psa”.

Pomyśl sobie co będzie jak się spotkacie kiedyś za Tęczowym Mostem. Ile radości z powtórnego spotkania ! Ale gdy już się nacieszycie ponownym spotkaniem może Twój przyjaciel zapyta ”co zrobiłeś dla moich braci którzy niechciani, zagubieni i opuszczeni przez swoich opiekunów cierpią w dożywotnich obozach koncentracyjnych zwanych przez ludzi schroniskami ?” W betonowych zagrodach, w tłoku, bez nadziei na radosny spacer ze swoim opiekunem. Dzień po dniu, rok po roku…… A przecież i oni mogliby być tymi najwspanialszymi, najpiękniejszymi i najmądrzejszymi. I może nawet kiedyś byli?

Nie pozwól by miska, posłanie, obroża i smycz Twojego najlepszego Przyjaciela znalazły się w śmietniku. Niech Twoje wrażliwe serce podejmie decyzję by rozjaśnić resztę życia jego bratu, nie bacząc na to że i on Cię kiedyś pożegna. Obaj będą Ci wdzięczni ! (ze strony Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Radomiu – Oczyma zwierząt)

14 lipca 2015 · by monika · in psy

Minęły chyba dwa tygodnie i nic, mieli mnie zabrać ale pewnie się rozmyślili. Może jednak zbyt ostro ich potraktowałam wtedy gdy tak szarpałam się na smyczy. Przecież gdy przyszli się ze mną pożegnać, to jeszcze ich obszczekałam. Eee, miałam szanse na dom, ale sama to popsułam. Szkoda, bo w sumie, to dobrze im z oczu patrzyło.

Ale co jest? Ona przyszła? Naprawdę, ona przyszła sama i zabiera mnie do lasu. Dzisiaj będę już grzeczna, nie będę rwać się i szarpać na smyczy. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Zaczynałam tracić nadzieję, że jeszcze ją zobaczę, a jednak przyszła. Spacer może nie był tak długi jak poprzednio, ale najważniejsze że był. Gdy wróciłyśmy do schronu ja już nie chciałam tam wracać, położyłam się przy jej nogach i niestety czekałyśmy na wolontariusza, który odprowadzi mnie do klatki. Ale wiecie co? powiedziała żebym się nie martwiła, że za dwa tygodnie wróci po mnie.

DSC_1513 (Copy).JPG

16 lipca 2015 · by monika · in psy

O kurcze, co oni teraz robią? Jakieś szelki mi zakładają. Ale to niewygodne! A do tego jeszcze smycz. Czy moja czerwona obroża nie wystarcza? A po co to? O kurde, co to, samochód?

I mam do tego wsiąść? A ja się boje, nigdy nie jeździłem. Monika, a ty umiesz prowadzić, a bezpiecznie jeździsz? O cholera, wsiadłem. Nawet tu nieźle, i psa czuć. Zapieli mi pas bezpieczeństwa. Na schron, na Kaśkę i innych nawet nie spojrzałem, taki byłem przejęty. Ruszyliśmy. Jadę do domu. Ciekawe jak daleko…

2015-06-21-02.JPG
2015-06-21-04.JPG

18 lipca 2015 · by monika · in psy

O jejkuś, jaka ta droga długa! Gdzie my jedziemy? A w zasadzie, to nieważne gdzie, ważne że daleko od schronu i że do domu, do mojego upragnionego domu.

 

Długo to trwało, ale dojechaliśmy, a teraz idziemy na spacer. Muszę rozprostować kości i poznać teren. Powiem wam, że na pierwszy rzut oka wygląda całkiem nieźle. Las, polana, znowu las i rzeka, fajna okolica.

Coś słyszałem, że chcą mnie wykąpać. Ciekawe co to znaczy.

Zdjęła buty, podwinęła spodnie i weszliśmy do wody. Jeszcze nie wiem czy się tego bać czy raczej cieszyć. Wiem jedno, tu jest dużo więcej powietrza i jakby świeższe, jest też dużo chłodniej niż w tej okratowanej betonce.

I ta woda też jakby jakaś taka świeża, a jak jej dużo…i chodzić można po niej.

Może to tu się będę kąpać? Słuchajcie, mogę się wykąpać, ale może nie dzisiaj. Dobrze??? Dzisiaj to już mam dość wrażeń. A jeszcze w domu nie byliśmy. Oj, chyba będzie fajnie, chyba będzie mi tu dobrze

19 lipca 2015 · by monika · in psy

Dziś, tak jak i w inne słoneczne dni, leżę sobie w naszej klatce i wygrzewam kosteczki. Miała przyjść za dwa tygodnie, dwa tygodnie minęły a jej nie było, a obiecała. Ehhh, trudno. I nagle na placu poruszenie, psy zaczynają szczekać…myślę sobie…coś się dzieje…i zobaczyłam jak on idzie z wolontariuszką Agnieszką. Czyżby? Czy dzisiaj zabierze mnie do domu? A gdzie ona? Sam po mnie przyszedł? A tam, nieważne, sam czy nie sam, ona z pewnością w domu na nas czeka.  Agnieszka zapina mi smycz i idziemy na spacer, a tam…co ja widzę, a tam…ona na nas czeka…ale nie sama, z nią jest jakiś czarny pies.

Powoli podchodzimy do siebie, witamy się. Pogłaskała mnie  witam się z tym czarnym psem…powąchaliśmy się tu i ówdzie…chyba spoko z niego gość, ale on chyba też ze schronu, bo jakieś takie smutne oczy ma.

2015-06-24-01.JPG

Agnieszka chwilę z nami pospacerowała i wróciła, my w czwórkę poszliśmy dalej.

Po spacerze do klatki już nie wróciłam. On poszedł podpisać papiery, a Aga z nią próbowała założyć mi szelki, co przyznam, że proste nie było. Mało tego, że szelki, to jeszcze i kaganiec. Jejkuś, jak oni mnie traktują?! Przecież ja nie jestem groźnym psem, ja mam tylko złe wspomnienia i dlatego warczę.

Agnieszka powiedziała że zostawi mnie w obroży ze schronu, bo ta, którą oni przynieśli okazała się za duża…

Ten czarny pies siedzi już na tylnej kanapie, a ja w szelkach i kagańcu ciągle opieram się przed wsiadaniem…

Hmmm...zajęło to trochę czasu, ale udało się…Jedziemy…

Prawie położyłam się na tym czarnym psie, biedak zwinął się w kłębuszek, spokojny, a ja w strachu. Kurcze, gdzie oni mnie wiozą, jak mi tam będzie? Przyznam, że mimo, to iż dobrze im z oczu patrzy i ten pies wygląda dobrze, to ja się boję…

11103012_745905425507842_674346358711171

20 lipca 2015 · by monika 

Dobra, pierwsze schody mam za sobą. Do samochodu wsiadłam, co prawda z dużą pomocą Człowieków, ale wsiadłam…gdzieś pojechałam…dobrze, że niezbyt daleko. Uff…

Czad, to się dopiero zrobił na miejscu… Przyjechaliśmy na miejsce, a i owszem. Samochód w garażu zaparkowała i po kolei wypuszcza mnie i czarnego na zewnątrz. Czarny biega po garażu jak oparzony a ja gramolę się z tylnej kanapy. Uff…wreszcie, idziemy na powietrze… Słuchajcie, okolica może i ładna, podobna do tej obok schronu, blisko do lasu, eee może i źle nie będzie. Ogólnie może być.

Ale ale, ona chyba z nami nie daje sobie rady…ja ciągnę w jedną stronę, czarny ciągnie w drugą stronę…nie, to ja jestem dziewczynką i czarny musi mi ustąpić…idziemy w moją stronę…ale ale…jak nie chcecie, to nie…pójdę sobie sama…nie wiem jak to zrobiłam, ale wywinęłam głowę z obroży i już…byłam wolna…ona została z czarnym w jednej ręce i moją smyczą i obrożą w drugiej. Z pyszczka sprytnie łapkami ściągnęłam sobie kaganiec i w szelkach daję w długą (dobrze że smycz zapięły tylko do obroży)…co prawda nie za szybko…daję jej szansę by mnie złapała, ale ona nie daje rady bo na smyczy ma czarnego…i co teraz będzie??? i ona i ja i może czarny też, wszyscy się nad tym zastanawiamy. Przyznam szczerze, to ona zadowolonej miny nie miała, powiem więcej…była przerażona…

Pamiętajmy o tym, że pies ze schroniska jest mocno zestresowany, że może nie potrafić chodzić na smyczy. Zabezpieczmy go podwójnie, zapnijmy smycz i na obroży i na szelkach. Wtedy i pies będzie lepiej zabezpieczony przed ewentualną ucieczką, a i my będziemy spokojniejsi

21 lipca 2015 · by monika · in psy

To, że znów z nimi jestem, to w dużej mierze zawdzięczam sąsiadce i jej synowi. To oni wsiedli na rowery i po lesie mnie ganiali…może i nóżki mam niedługie, ale jak szybko potrafię nimi przebierać…hihihi. Ona, w międzyczasie o mojej ucieczce powiadomiła schronisko.

 

Przyjechały Agnieszka i Ania. Telefonicznie informowały się gdzie jesteśmy. Ona z czarnym przemierzała drogę nad rzeką…tam też byłam…hihihi…a sąsiadka informowała kobiety ze schroniska o miejscu gdzie ostatnio mnie widzieli. Aga z Anią znalazły mnie na jakimś podwórku. Początkowo nie chciałam przyjść do nich, ale jakoś jakoś wreszcie poszłam.

2015-06-24-05.JPG

Założyły mi drugie szelki, nową obroże, zdjęły wiszący kaganiec, zapięły na smycz i znów wsadziły do samochodu…jak ja nie cierpię samochodu. Wstyd mówić, ale z tego stresu i nerwów, to aż się posiusiałam.

Zawiozły mnie do nowego domu. Ona z czarnym pod blokiem na nas czekała. Babki odprowadziły mnie do mieszkania…przy okazji zobaczyły jak będę mieszkać…no, chyba że zwieję…ale zwiewanie chyba się nie opłaca…tylko niepotrzebny stres dla wszystkich, a i chipa mam to i tak ktoś gdzieś kiedyś gdyby mnie znalazł, to i do domu odprowadzi.

Jak kobitki poszły, to ja położyłam się na podusi. Podusia chyba należy do czarnego, ale porządny z niego facio i pozwolił mi na niej poleżeć by ukoić nerwy i stres dzisiejszego dnia…a on biedak poszedł pod szafkę, w której człowieki trzymają śmieci. On się śmiał i mówił…oj Axel, z zza krat cię wyciągnęliśmy a wylądowałeś pod śmietnikiem 

Nie, nie będę taka, później oddam mu poduszkę i zajmę koszyczek…

22 lipca 2015 · by monika · in psy

Była długa podróż, był spacer po lesie, łące i brodzenie po płytkiej rzece. Teraz idziemy do domu.

Wow…wpadam do mieszkania niczym torpeda, dopadam do komody, a tam stoją jakieś dziwne sprzęty, telewizor wieża, czy jak oni to nazywają. Okno, balkon…o, tu można nosa wyściubić na świeże powietrze, ale kraty podobne jak w schronie…eee, chyba nie będą mnie tu trzymać? Na pewno nie, przecież nie po to wyciągnęli mnie zza jednych krat by wsadzać za inne. Dobra…zwiedzam dalej…jeden pokój, drugi, kanapa fotel, kuchnia…o tu, to będzie mi się podobać…stoi miska z wodą i druga z chrupkami…chrupki, nawet dobre.

I co widzę, ona poduszkę jakąś kładzie na dywanie…to nie dość, że już chodzę po miękkim dywanie, to jeszcze będę miał swoje posłanie…rewelka, kochani, mówię wam, rewelka 

O, ale co oni robią?…kurcze, w rzece mnie nie kąpali, za to do wanny zabierają.

Ale spoko, spoko, nie boję się…powiedzieli, że jeśli będę stawiał opór, to odpuszczą i na siłę kąpać mnie nie będą.

2015-07-20-19.JPG
2015-06-21-11.JPG

Wiecie co…fajnie było pod prysznicem. Głowy mi nie myli, ale ciałko…hmm…sama rozkosz…szorowała mnie…(powiem, że dość delikatnie, może nawet zbyt delikatnie) i pod paszkami i po plecykach i po brzuszku…a woda…słuchajcie, jaka brudna woda leciała, brzydka, brudna i śmierdząca…

Pewnie, a co miała pachnieć, jak tyle lat się nie kąpałem? Przecież mieszkałem na zakurzonej betonce i w zakurzonej budzie, i armanim tam nie pachniało.

Kochani, padam na twarz…na dziś mam dość wrażeń…ile to przecież się dzisiaj działo…i spacer w schronie, ostatnie spotkanie z Dorą, biurokracja i fota związana z adopcją, niekrótka podróż samochodem, spacer po lesie, łące i rzece, kąpiel w wannie i moja własna poduszka…

Idę spać… 

 

Piesku nasz, śpij słodko i niech Ci przyśnią same dobre sny…

bottom of page